Niewątpliwym sukcesem naszego żeńskiego zespołu jest brązowy medal mistrzostw Europy 2009. Już sam awans do finałów spełniał oczekiwania Polskiego Związku Piłki Siatkowej, organizatora mistrzostw Europy. Nie na grze naszego zespołu chciałbym się jednak skoncentrować. Kierunek rozwoju żeńskiej siatkówki, charakter gry, wyznaczają zespoły preferujące „szkołę włoską”, lub dokładniej „włosko-brazylijską”.
Na trzy istotne cechy charakterystyczne dla tego kierunku chciałbym zwrócić uwagę:
- Szybkie rozegranie piłki do ataku po przyjęciu zagrywki (jeśli to możliwe także do kontrataku) na każdą ze stref ataku. Zdecydowanymi liderkami w tym elemencie siatkarskiego fachu były Lo Bianco z zespołu Włoch i Lamas, naturalizowana Hiszpanka o korzeniach argentyńskich. Nieprzewidywalność kierunku wystawy, szybkość odbicia piłki, a także myśl taktyczna w rozegraniu podporządkowana taktyce całego zespołu, charakteryzowały grę rozgrywającej Włoch. Niewątpliwie to Eleonora Lo Bianco jest aktualnie jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą, rozgrywającą świata. Wyróżnienie dla najlepszej rozgrywającej ME tylko potwierdziło jej klasę. Zespołowi Hiszpanii bardzo dobra gra Lamas zapewniła awans do drugiej rundy turnieju. Trener Hiszpanek Gido Vermeulen w rozmowie ze mną wzdychał : - Gdybym miał inne atakujące to razem z Rominą…. Rzeczywiście zespół Hiszpanii maksymalnie wykorzystał swój potencjał, a Romina Lamas była prawdziwą reżyserką gry i chyba najszybciej grającą rozgrywającą tych mistrzostw.
- Bardzo dobra gra w systemie „blok-obrona”. Dlaczego system? Bo takie elementy jak blok, odpowiednio do niego ustawiona obrona, wystawa piłki wysokiej z głębi boiska i atak po obronie (kontratak), są ściśle powiązane ze sobą i od ich poprawnego wykonania zależy efekt końcowy w postaci punktu zdobytego w kontrataku. Od chwili kiedy zmieniły się zasady gry, pozwalające na trzy odbicia piłki w obronie (nie licząc dotknięcia bloku) siatkówka bardzo się zmieniła. Trenerzy zaczęli zastanawiać się jak wykorzystać to otwierające się źródełko punktów w kontrataku, co wcześniej nie było możliwe. Jak należy bronić piłkę (w jaką strefę boiska), jak trzeba ją wystawić do kontrataku (piłka wysoka z głębi boiska), w jaki sposób szkolić zawodniczki w ataku z piłki wysokiej, często niedokładnej. Uważam, że właśnie w tych elementach nasz zespół, a na pewno nasze zespoły klubowe, pozostały w tyle za europejską i światową czołówką. Wzorcem do naśladowania w takiej grze jest z całą pewnością zespół Włoch. Także inne zespoły takie jak Bułgaria, Hiszpania, Niemcy czy Holandia radzą sobie z nią bardzo dobrze. Trener zespołu Niemiec Giovanni Guidetti, z którym wspólnie oglądaliśmy mecz finałowy, nie krył słów uznania dla zespołu Italii: – Loro sono di l’altra pianeta (One są z innej planety). Nie do końca należy zgadzać się z przesympatycznym trenerem Giovannim, jest to ciągle ziemska siatkówka, a nie z innej planety, ale różnica w indywidualnym wyszkoleniu technicznym i taktycznym zawodniczek we wszystkich siatkarskich elementach, realizacja konsekwentnie założeń taktycznych w grze, czyni ten zespół niezwykle groźnym i aktualnie nie do pokonania w Europie. Na tych mistrzostwach tylko zespół Holandii próbował im się przeciwstawić. Jest on dość dobrze wyszkolony technicznie, z mocnym atakiem, z gwiazdą pierwszej wody Flier, grał jednak zdecydowanie wolniejszą piłkę do ataku, mając na rozegraniu solidną, ale nie błyskotliwą Kim Staelens. Mówiąc po piłkarsku, finał był grą do jednej bramki, a pewne w swojej grze i niepokonane do tego momentu Holenderki nie umiały sobie w żaden sposób poradzić w grze z solidnością i fachowością zespołu Włoch.
- Indywidualne wyszkolenie techniczne i taktyczne w grze w ataku. I tu dochodzimy do indywidualności tych mistrzostw. Zasłużenie najlepszą zawodniczką wybrano Manon Flier z zespołu Holandii. Niezwykle dynamiczna, w ataku umiejąca uderzyć w każdym kierunku, skuteczna w bloku i mocnej zagrywce, zdeterminowana w grze obronnej, a także wszechstronna, była na pewno MVP tych mistrzostw. Nie ma w tej chwili na świecie zawodniczek grających na pozycji atakującej, umiejących rozegrać, powtarzam – rozegrać, piłkę bronioną przez tytularną rozgrywającą (co uniemożliwia jej powtórne odbicie). Flier robi to naprawdę dobrze popisując się wystawą piłki „krótkiej”, przyspieszonej na skrzydło, bądź „kiwnięciem”. Ciekawostką jest to, że Avital Selinger decyduje się wyłączyć z kontrataku swoją najlepszą atakującą, preferując rozegranie piłki nad siłą ataku swojej liderki. Zespół Włoch to zespół bez gwiazd, może z dwoma wyjątkami. Pierwsza to Eleonora Lo Bianco, o której wcześniej pisałem, druga to Simona Gioli, nie do zatrzymania w ataku z pierwszego tempa. Rzadko się zdarza, że środkowa atakuje w meczu więcej piłek niż skrzydłowe ze skutecznością powyżej 60%. Widziałem Simonę w kilku turniejach najwyższej rangi, zawsze grającą niezwykle skutecznie i podrywającą zespół do walki w chwilach słabości. W ataku na środku podczas tych zawodów była nie do zatrzymania. Nie będę oceniał najlepiej przyjmującej, blokującej, zagrywającej i libero – prawdopodobnie wyróżnienia te wynikały ze statystyk zawodów.
Kilka słów o grze libero, naszej libero. Rzadko spotyka się zawodniczki, które umieją naturalnie ustawiać się do obrony najmocniejszych piłek przewidując kierunki ataku przeciwniczek. Mariola Zenik ma to we krwi, jej pozycja w obronie wynika z doskonałej oceny ułożenia ciała atakującej przeciwniczki, przewidywania kierunku ataku, z instynktownego zajmowania najlepszej pozycji do obrony. Jeśli miałbym przyjemność ją trenować, pozostawiłbym ten element do jej indywidualnej oceny (ale tylko jej), zdając się na jej siatkarski instynkt, nie bacząc na założenia taktyczne gry. Nie oznacza to, że jest nieomylna w obronie, ale broniąc najtrudniejsze piłki doprowadza często do rozpaczy atakujące przeciwniczki – patrz Gamowa. Gra libero nie wyczerpuje się tylko jej działaniami obronnymi, to także przyjecie zagrywki. I tu Mariolę czeka jeszcze duża praca, przede wszystkim jeśli chodzi o powtarzalność dobrego przyjęcia. Zawodniczce tego formatu nie powinny przytrafiać się trzy przyjęcia pod rząd, z których w najlepszym przypadku można było wyprowadzić atak z piłki wysokiej wystawianej z głębi boiska. Przyjęcie w dużym stopniu można wytrenować. Potrzeba do tego przekonania zawodniczki i żelaznej konsekwencji trenera.
Zespół idealny (prawie) – to zespół Włoch. Bez gwiazd, doskonale wyszkolony technicznie, odpowiedzialnie i skrupulatnie realizujący założenia taktyczne. Nie znaczy to, że z zespołem tym nie można wygrywać, ale na tych mistrzostwach, z taką formą, zawodniczki Italii nie miały dla siebie równorzędnych przeciwniczek.
Zespół zagubiony. To „sborna” Rosji. Z przykrością należy stwierdzić, że reprezentacja ta zrobiła ogromy krok do tyłu. Zagubiona taktycznie, w chwilach kryzysu nie umiejąca absolutnie wykorzystać swoich ogromnych możliwości. Zespół ten jest cieniem drużyny sprzed trzech lat, która zdobyła mistrzostwo świata w Japonii. Opieranie się w ataku tylko na jednej Gamowej to za mało do stworzenia realnego zagrożenia liczącym się zespołom w Europie. Problem ma też rosyjska federacja, która nie umiała ochronić włoskiego trenera Caprary (autor złotego medalu na MŚ w Japonii) przed totalną krytyką rodzimych szkoleniowców. Ale na całe szczęście to ich problem.
Zespół, który znalazł swoją tożsamość – to reprezentacja Polski. Bardzo często zdarza się, że drużyna np. w momencie kontuzji i wyeliminowania z gry swojego lidera zaczyna grać lepiej, bardziej zespołowo. Jest to reakcja na stan zagrożenia, na wstrząs spowodowany brakiem na boisku zawodnika na którego wszyscy liczyli. Nieszczęście, które dotknęło trenera Matlaka zwarło szeregi naszego zespołu, zawodniczki zaczęły grać z większą odpowiedzialnością, dając równocześnie większe wsparcie swoim koleżankom. Zespół stał się monolitem, a wyważone i mądre prowadzenie meczów przez Piotrka Makowskiego wzmocniło jego siłę. Brązowy medal dla tej reprezentacji jest niepodważalnym sukcesem.
Teraz chciałbym przybliżyć Wam sylwetkę zawodniczki, której wyróżnienie nagrodą najlepiej punktującej Mistrzostw Europy, sprawiło mi olbrzymią satysfakcję. Można powiedzieć, że Małgosię Kożuch znam od zawsze, bo od urodzenia. Widziałem ją zaledwie kilkumiesięczną w ich domu w Hamburgu, później prawie corocznie w Sasinie nad morzem gdzie rodzina Kożuchów spędzała wakacje. Rodzice Małgosi, byli siatkarze gdyńskich klubów, dwie jej starsze siostry także grające w siatkówkę, byli dla niej wzorcem do naśladowania.
Pamiętam gdy miała 12 lat, będąc szczupłą i już bardzo wysoką dziewczynką, odbijając piłkę na plaży żaliła mi się, że piłka wyłamuje jej palce i że gra znacznie gorzej od swoich sióstr. Zapamiętałem także smutny, jesienny, mokry wieczór gdy przy ognisku załamana po śmierci mamy mówiła mi: – Wujku, ja nie wiem czy chcę jeszcze grać w siatkówkę, mamy nie ma… A jednak Małgosia pozostała z siatkówką, wiem, że jest to jej pasją, że kocha ten sport. Szkoła, codzienne dojazdy na treningi, zaczęła się normalna praca zawodniczki wyczynowo uprawiającej sport. Grała w klubach niemieckich, drugoligowym w Hamburgu i potem pierwszoligowym, 70 km od tego miasta. W tym czasie często rozmawiałem z jej ojcem, który miał różne pytania i wątpliwości dotyczące kariery sportowej córki. Radziłem aby swoją karierę sportową kontynuowała we Włoszech, bo tam znajdzie odpowiednich trenerów dla rozwoju swojego talentu. Sadzę, że była to dobra rada.
Małgosia wyrosła na doskonałą zawodniczkę. Zachowała przy tym skromność i pokorę zawodową. Na mistrzostwach Europy w październiku 2009, kiedy po zakończonym meczu o trzecie miejsce, w którym Niemki przegrały z Polską, składałem jej gratulacje bardzo dobrej gry w turnieju, powiedziała mi niezadowolona: – Ja chyba gram lepiej niż w tych ostatnich dwóch meczach, w których mnie widziałeś. – Wyróżnienie najlepiej punktującej zawodniczki turnieju, które otrzymała, przeczy tej opinii, a jej gra w ataku bardzo pomogła zespołowi Niemiec w dojściu do półfinałów. Zdobycie największej ilości punktów w tak dużym i wymagającym turnieju jakim były mistrzostwa Europy, jest dla tej młodej zawodniczki ogromnym sukcesem. Jedna z dziennikarek w rozmowie ze mną o karierze Małgosi i losach rodziny Kożuchów użyła określenia, że po części jestem jej „siatkarskim ojcem”. Nie czuję się tak, choć często wspierałem ją na jej siatkarskiej drodze, jestem z niej bardzo dumny.
Byłbym za to „wyrodnym ojcem” gdybym nie wspomniał o innej wspaniałej dziewczynie, siatkarce, o mojej córce Ani. Losy tych dwóch dziewcząt od siedmiu lat są podobne – obie straciły matki, dla obu pasją jest siatkówka, choć wybrane drogi różne. Z własnego doświadczenia wiem jak ciężko jest studiować grając równocześnie w siatkówkę na najwyższym poziomie. Nie pomaga też w tym zmiana klubów, otoczenia i miejsc zamieszkania. Ukończenie studiów i najwyższa ocena pracy dyplomowej jest istotnym sukcesem na jej życiowej drodze. Jeszcze raz gratulacje Aniu!
I tak od mistrzostw Europy przeszedłem do wątku osobistego, ale przecież to wszystko jest siatkówka i może artykuł ten pokaże trochę inne jej oblicze – pięknej gry zespołowej i rodzinnych tradycji.
Alojzy ŚwiderekDyrektor Akademii Polskiej Siatkówki
Oceń artykuł:
Średnia ocena: 1.98Jeżeli nie posiadasz konta w naszej Akademii - założ je już dziś.